top of page

Marcin Kruk - "How much will I be able to go through / Ile będę w stanie przejść"

 

W projekcie, nad którym pracuję od 2017 roku, staram się udokumentować autoagresywną chorobę mojej żony – miopatię. Małgosia żyje z dnia na dzień, budząc się rano sztywna z bólem, zastanawia się ile da rady przejść każdego dnia. Podjęcie się tej próby zapisu jest z naszej strony swojego rodzaju oswojeniem niezwykle trudnego dla nas czasu. Są także formą autoterapii, ponieważ obydwoje zmagamy się z depresją. Zdjęcia pozwalają nam kontrolować i obserwować wpływ choroby, na przykład, jak szybko choroba postępuje, podczas nagłych ataków, czy rehabilitacji.

Obrazy powstały w różnych momentach, próbując skonstruować portret bólu i codziennego cierpienia. Miopatia jako choroba mitochondrialna jest także chorobą dziedziczną w linii matczynej, przekazywanej przez kobiety. Przeżywalność szacuje się na ok. 10 lat. Na choroby mitochondrialne zapada 1 na 15 000 osób.

Cyt. "Życie z dnia na dzień, budzę się rano sztywna z bólem i zastanawiam się ile dam radę przejść. Muszę, nauczyć się żyć na nowo w zwolnionym tempie." - Małgorzata

Marcin Kruk

Jak opowiadać o chorobie? Jak pokazać cierpienie najbliższej osoby? Jak zobrazować słabość? W jaki sposób pozwolić innym na wejście w intymną, zazwyczaj skrywaną przestrzeń bólu? Radykalna sytuacja cierpienia w chorobie niekoniecznie potrzebuje sentymentu, a współczucie (albo lepiej: współodczuwanie i empatia) nie musi być skonstruowane na wzór emocji z serialowej popkultury. Opowiadając o cierpieniu, nie trzeba sięgać do prostych wzruszeń, by trafić ostrzem w samo serce. Radykalne sytuacje wymagają czasem radykalnych gestów i środków. Taki jest wizualny język historii „How Much WIll I Be Able To Go Through” - opowiada on o bólu wyjętym z intymnej przestrzeni i wystawionym na pokaz, odartym z masek i osłon przykrywających i chroniących osobistą sferę przeżyć przed spojrzeniem z zewnątrz. Miopatie (ze starogreckiego μυσ = mięsień i πάθεια = cierpienie) – grupa chorób mięśni, w których włókna mięśniowe z różnych powodów nie funkcjonują prawidłowo, czego objawem jest osłabienie mięśni. (Wikipedia) Kobieta z chodzikiem, znużona kobieta w fotelu, kobieta na stołeczku pod prysznicem, kobieta dokonująca przy pomocy nożyczek jakiejś operacji na przedramieniu, kobieta w trakcie zabiegu (jej niemal nagiego ciała dotykają anonimowe ręce), kobieta leżąca na łóżku - z wyrazem cierpienia na twarzy (pies leży obok i patrzy), kobieta leżąca znużona na planie fotograficznym (lajfstajlowy imidż: ciemne okulary, sukienka, buty, torebka), kobieta ze znamionami na twarzy. Do tego zagadkowe obiekty: leki w porcelanie, zerwane paznokcie – sfotografowane jak packshoty do reklamowej gazetki. Całość skąpana w ostrym, białym świetle flesza, który brutalnie wydobywa na jaw każdy szczegół: bez wymyślnych kompozycji, nieostrości i światłocieni dbających o nastrój – tych sentymentalnych niedopowiedzeń, które można się spodziewać na obrazach pokazujących chorobę i ból. Fotografiom z cyklu bliżej jednak do chłodnych obserwacji medycznych, naukowej typologii katalogującej objawy i zachowania chorej osoby. Fotografie nie pochodzą jednak z teczki z dokumentacją medyczną. Chłód środków wyrazu kontrastuje bowiem z tematem zdjęć, a także kontekstem: widać wyraźnie, że zdjęcia powstawały w przestrzeni prywatnej, przy różnych okazjach, a portretowana kobieta jest osobą bliską autorowi. Uświadamiając sobie ten związek, zaczyna się postrzegać portretowe kadry bardziej jako fotografie rodzinne, robione ad hoc, z potrzeby chwili. Gdzieś z tyłu głowy rodzi się myśl, że fotograf używa lampy błyskowej, by zyskać nieco dystansu do fotografowanej sytuacji, do której – gdy odkłada aparat fotograficzny - dystansu w ogóle nie ma, bo choroba dotyczy również jego – dotyka go, wsysa i zagarnia. W takim kontekście fotografowanie staje się aktem (auto)terapeutycznym. Bliskość oświetlona fleszem to bliskość obnażona do kości: trzy bliskie portrety umieszczone w zestawie stanowią trzy główne emocjonalne akcenty cyklu. Kobieta wycinająca sobie domowymi nożyczkami chirurgiczne szwy z ramienia. Portret z kotarą: skóra twarzy ze znamionami choroby, pierś przykryta kołnierzem-sztucznym lisem. To fotografia modowa wywrócona na nice. I trzeci kadr: posągowa niemal twarz, skłon głowy i skręt szyi, a z ust chorej wystaje aparat chroniący zęby (mimowolne ruchy szczęk i zgrzytanie zębami w trakcie snu wymaga użycia specjalnych środków osłonowych). Nie o aparat tu jednak chodzi - to wychodzi zło choroby – jak robak, obcy. Moc tych trzech portretów bierze się z bliskości – jestem, jesteśmy, on jest (fotograf) tak blisko, że centymetry dzielą od dotyku. Fotografia tworzy możliwość doświadczenia zapożyczonego – wydaje się, że bliżej cudzego cierpienia być już nie można. Krok do tyłu i do głosu dochodzi kontekst: do kadru przenikają fragmenty codzienności. Bohaterka porusza się z chodzikiem na kółkach (można go przesuwać – sam się toczy, nie trzeba podnosić, to dodatkowy wysiłek). Zabieg terapeutyczny – ręce zza kadru wykonują jakieś czynności na ciele chorej. Portrety w fotelu, w łóżku, z papierosem – trzy kadry, w których widać konkretne miejsce. Znamienne, że wszystkie zdjęcia w cyklu na różnych poziomach dotyczą cielesności – domeny choroby. Packshoty również: leki w porcelanowym naczyniu (puzderko na biżuterię?, opróżniona cukiernica?) – połyka się je, następnie organizm je absorbuje, rozprowadza przy pomocy krwi do komórek. Tam mają działać. Paznokcie, które odpadły, jak można się domyśleć, w wyniku choroby. Otrzymujemy do oglądania całą serię objawów – zarówno tych manifestujących się na ciele, jak i emocjonalnych stanów. Podanych wprost jak medyczny preparat, a także w gęstych symbolicznych obrazach. Zmiany skórne, siniaki, podbiegnięcia. Rozsypany brokat układający się w kształt arterii z rozchlapaną krwią czy podwójnych nici DNA w fazie dekonstrukcji. Liście krzewu z karmazynową skazą jak straszne pocałunki. Oglądając zapis choroby, można odnieść wrażenie, że ma się do czynienia z piosenką: grupy fotografii jak zwrotki przerywane są refrenami. Taka konstrukcja fabuły odpowiada przebiegowi choroby. Nieuleczalne, autoagresywne schorzenia mają często to do siebie, że czas, gdy następuję poprawa, a objawy stają się mniej widoczne czy wręcz nawet się cofają, przetykane są nawrotami, które uderzają z coraz większą mocą. Znając tę specyfikę, chora po jakimś czasie już wie, co ją czeka: ból, zabiegi, leki, cierpienie... Remisje i progresje – po każdym cyklu coraz to głębsze. Ta czasowa struktura cierpienia wpisana jest w narrację projektu: fotografie powtarzają się w różnych odstępach. Powielają się też zdjęcia – refreny: czerwone obrazy jak eksplozje bólu. Wybór czerwieni może się wydawać bardzo prostym czy wręcz zbyt oczywistym zabiegiem. W całej narracji ten dominujący kolor traci jednak na swej oczywistości – barwa jest cierpieniem światła, krwista czerwień może nawet najbardziej. W tym przypadku zafarb dotyka ukrytych znaczeń choroby. Oto zdjęcie z dzieciństwa położono na wzorzystym tle (w realu to dywan, ale przecież nie o podłogę tu chodzi). Miopatia może być przekazywana genetycznie w rodzinie. W tym sensie pamiątkowe fotografie rodzinne mogą skrywać straszne tajemnice dotyczące przyszłości fotografowanych osób. Jeśli zdecydujemy się traktować ten cykl jak pieśń, będzie to tren - da capo al fine. Miopatia przewlekła to choroba nieuleczalna. Rokowanie zależy od wielu czynników – wieku chorej osoby, objawów narządowych, pojawienia się towarzyszących miopatii innych schorzeń jak na przykład rak. Medycyna szacuje przeżywalność na około dziesięć lat. Te podstawowe fakty dobrze znać, gdy ogląda się cykl „How Much WIll I Be Able To Go Through”. Wiedza o nich pomaga zrozumieć, że w przypadku tych zdjęć nie chodzi wyłącznie o zapis historii cierpienia, ale czuły performens fotograficzny, który zostanie jako pamiątka w momencie, gdy wszystko się dopełni, gdy choroba wygumkuje życie (popatrzcie na okładkowe portrety!). Póki co jako widzowie jesteśmy wraz z bohaterami tej historii - chorą i jej fotografującym partnerem – w cyklu remisji i progresji, wciąż na osi czasu. W tym układzie zrozumiałe staje się zdjęcie starszych kobiet stojących na trawie na łące czy w parku – wizytujących miejsce, które przypomina jeszcze niezagospodarowany cmentarz. Z tym, że ta nekropolia wciąż jeszcze jest pusta. autor eseju: Jerzy Piątek

organizator
wydawnictwo-miejskie.webp
PARTNERZY
LOGO_POZnan_patronat_RGB.png
logo-frmp.png
St.png
fotopolis.png
kf.png
NAPISZ DO
NAS

Subskrybuj nasz newsletter BĄDŹ NA BIEŻĄCO!

Dziękujemy za dokonanie subskrypcji!

  • Instagram
  • Facebook
  • Twitter

© 2023 by The New Frontier. Proudly created with Wix.com

bottom of page